Home About Tutorials Layouts Labels
piątek, 20 lutego 2015
2 komentarze:

 
 Słońce żegnało powoli dzień ginąc w nikłym świetle pomarańczowej poświaty za niespokojnymi falami oceanu, które z każdym odpływem zabierały wraz ze sobą część historii w ciemną otchłań. Wir kolokwialnych wspomnień ginął razem z uczuciem uskrzydlającego szczęścia wraz z zachodzącą, złotą gwiazdą, pozostawiając jedynie spaloną nadzieję marnie wrzuconą wśród braki człowieka.
  Stał w dużej sali wyłożonej kamiennymi płytami, przy jednym z okien które wychodziły na południe. Brązowe oczy chłonęły z zafascynowaniem fale oceanu niszczące brzeg z niesamowitą siłą. Brak człowieczeństwa był czymś, co Park Chanyeol chciał marnie z siebie wyrzucić próbując wyzbyć się jakichkolwiek emocji które niszczyły go z dnia na dzień jak ogień odbierający życie świeczce, pozostawiając w powietrzu tylko pamiętny dym który i z czasem rozpłynie się, zdechnie wśród fragmentów przeszłości.
  Uczucie pustki kłuło go tysiącami małych haczyków. Irracjonalnie nie dało się wyjaśnić tego jak się czuje, zupełnie tak jakby każda jedna osoba umarła w jego sercu, pozostawiając w nim nic nie znaczący ślad. Od dnia narodzin ręka niebios naznaczyła go atramentową farbą winności, zapach strachu zmieszany z odwagą tworzył wyjątkowo niebezpieczną mieszankę. Wiedział o tym, jednak to nie powstrzymywało go to od dalszej wędrówki w poszukiwaniu swojego szczęścia, gotów stawić czoła nawet samemu piekłu.
  W mglistej szybie odbijała się marna inicjacja człowieka. Chłopiec o kruczoczarnych włosach tworzących wokół jego twarzy uroczą aureolę jak u upadłego anioła. Duże oczy barwy ciemnej czekolady były okolone gęstymi oraz długimi rzęsami, które teraz rzucały na jego policzki smugi cieni. Miał niespotykanie dziewczęcą urodę, łagodne rysy twarzy nigdy by nie świadczyły o tym, że walczy przeciwko Demonom, delikatne dłonie skrycie maskowały liczne zabójstwa w Królestwie Cieni. Pełne, różowe usta były już wielokrotnie muskane chłodnymi pocałunkami śmierci. Czy było coś bardziej niedorzecznego, coś co kłóciło się ze wszelkimi normami wystawionymi przed zdychający świat?
- Chanyeol - do jego uszu dobiegł znajomy, kojący głos. Przypominał on mu długie wieczory kiedy był dzieckiem, wspomnienia wszystkich bajek które powoli wyblakły w jego pamięci, słodki zapach powideł unoszący się w kuchni. Głos Elizabeth. - Jesteś gotowy?
  Milczał, bał się przerwać ciszę swoim ostrym jak sztylet głosem. Bawił się nerwowo palcami u rąk, jakby chciał się wyzwolić spod niezręcznego pytania swojej przybranej matki.
  Chanyeol nie był rodzonym synem Elizabeth i Edwarda. Jego przeszłość była okraszona wieloma interesującymi fragmentami, przepełnionymi butelkami z czarnym, relaksującym trunkiem, czarną mieszaniną bólu, strachu i osamotnienia. Dało się prawie wyczuć jej słodki zapach zawieszony pomiędzy pędzącym czasem.
- Nie - chrypki głos przepełniony bólem przerwał gęstniejące oraz przytłaczające milczenie, które trwało dłuższą chwilę. Czuł się jakby stał nad samym urwiskiem a u jego stóp majaczył majestatyczny obraz lodowatej wody. A on zaraz miałby do niego wskoczyć.
  Poczuł na swoich plecach drobną dłoń kobiety. Wiedział, że próbuje dodać mu w pewien sposób otuchy, zamaskować ból przepełniający jego serce. Nie chciał tego, nie chciał współczucia chociaż doskonale zdawał sobie sprawę że nie tylko mu jest ciężko. Że nie tylko on jest uwięziony pomiędzy przeszłością a przyszłością która spala w nim powoli całe jego wspomnienia.
  Miał dziś opuścić instytut w Los Angeles gdzie wychowywał się od dziecka, kiedy jego rodzice zginęli podczas Pierwszej Wielkiej Wojny z Królestwem Cieni w 1998 roku. Słyszał do dziś swój płacz kiedy wynosili go spod rujnującego się budynku Cytadeli. Słowa ludzi na zawsze zamknięte w pewnej części jego umysłu - słyszał je przez mgłę jakby bariera oddzielająca go od przeszłości nie dopuszczała do niego tego gorzkiego smaku prawdy palącej w język. Zatrutej duszy demona uwięzionej we wszechświecie, śmieszne.
  Wracał do Korei. Do swojego rodzinnego kraju, gdzie się urodził i zostawił na zawsze pewną część swojego serca, swojej zabłąkanej duszy w nieopisanym uczuciu smutku wiszącego nad Seulem do dziś.
- Wiem, że jest Ci ciężko - odezwała się Elizabeth, nie przestając go pocieszać. Gdyby miał w sobie jeszcze marne resztki bólu z pewnością w jego oczach tańczyłyby kryształowe łzy, balansując na granicy by po chwili wyznaczyć mokrą ścieżkę na zaczerwienionych policzkach. - Ale zapamiętaj, że zawsze będziesz w naszym sercu, choćby świat próbował rozdzielić je na wszelkie sposoby.

***
- Nie chcę nikogo nowego - oświadczył Baekhyun siedząc na jednym z wysokich krzeseł ustawionych przy kuchennym blacie.
  Wpatrywał się w obraz za oknem. Białe płatki śniegu tańczyły na wietrze, niektóre osadzały się już na drzewach i trawie. Bajeczna melodia była znana tylko cudom natury, jednak to nie przeszkadzało Baekhyunowi w graniu Mozarta na pianinie w jej rytm. Płynęła wraz z wiatrem w nieznaną mu przestrzeń, pozostawiając po sobie tylko słabe ślady snu. Kłębiące się marzenia w krainie magii znane tylko fearie.
  Nie ukrywał niechęci która wykrzywiała jego twarz w niesfornym grymasie. Nie chciał zmian które nadchodziły z horyzontu, pokazując już powoli ciemne brzegi swojej siły. Miał siostrę, to mu wystarczało. Wystarczy że musiał już znosić unoszący się w powietrzu zapach różanych perfum, którego drobinki ginęły niezwykle powoli, roztapiając się w marną nicość.
- To nie ty o tym decydujesz - westchnął JungLin, odkładając listy owinięte w papier koloru kredy na stół.
  Nie wiedział dlaczego nadal tutaj siedzi. Grał powoli na resztkach jego cierpliwości osadzonych na drobnej przestrzeni pomiędzy tym czego chciał, a czego nie chciał. Nie ułatwiał mu znoszenia świadomości że jeszcze dziś nowa osoba wtargnie do życia które toczyło się za ścianami tego instytutu zamieniając je w jeden wielki wir niezrozumiałych zachowań oraz przemyśleń, gasnący blask jasnej poświaty zawieszonej nad nazwiskiem Byun.
  Zeskoczył z niespotykaną gracją na podłogę. Przeciętny śmiertelnik obdarzony nikłym słuchem nie byłby w stanie tego usłyszeć. Lata praktyki splątane w jego duszy w końcu robiły swoją robotę. Żelazna siła w jego oczach byłaby widoczna i namacalna nawet dla niewidomego, namazana silną ręką w gęstniejącym życiorysie blondyna.
  Ciszę przerwał cichy brzdęk dzwonka telefonu. JungLin który do tej pory toczył zawzięta walkę z Yuki, kotem Nui czyli młodszej siostry Baekhyuna, odstawił wściekłego kota na błękitne kafelki zdobiące podłogę w kuchni. Futrzak z cichym fuknięciem pobiegł w stronę kręconych schodów prowadzących na trzecie piętro instytutu, a na prawej dłoni jego kolegi widział dużą, ostrą i czerwoną ranę przecinającą jej wnętrze. Kąciki ust wygięły się w wrednym uśmiechu który mógłby równie być porównany do uśmiechu samego Asmodeusza. Paradoks ciągnący się przez całe życie Nocnego Łowcy, nieprzerwany od tysiąca wieku jakby ktoś nałożył na niego czar z Szarej Księgi.
  Podszedł do telefonu wiszącego na ścianie. Baekhyun wnioskował po jego minie że nie ma dla niego do przekazania żadnych wesołych wieści które na moment by sprawiły, że przestanie myśleć o tym chłopaku.
- Dobrze, za moment będziemy - blondyn obserwował go oparty o ścianę, bawiąc się nerwowo guzikiem swojego płaszcza, jakby to była jedyna rzecz na ziemi którą może w tym momencie robić. Śledził wzrokiem jak odkłada słuchawkę.
- Chanyeol już jest, Dayeon mówi że mamy zejść i go przywitać.

***
  Stał przed ogromnym budynkiem ze szpiczastymi wieżami, które ginęły wśród otaczającej ich rzeczywistości. Obraz przyszłości przejawiał się wielokrotnie w jego umyśle, jednak nie znalazł w nim miejsca odbijając się o szklany mur wszystkich wydarzeń życiowych. Czuł unoszące się w powietrzu czary, czuł ich niewinny dotyk na swoich gołych ramionach, które owijały czarne jak smoła runy siły, szybkości i zwinności. Czuł się jakby został uwięziony w pewnym okresie czasu na próbę jego wytrwałości, gęstniejące powietrze wokół było porównywalne do wszystkich uczuć zesłanych przez niebiosa, jakby został za coś ukarany. A w jego przekonaniu było zupełnie inaczej, jakby patrzył na swoje własne odbicie lustrzane wytworzone przez swoją podświadomość.
  Było tutaj niezaprzeczalnie pięknie. Instytut mieścił się w szmaragdowym lesie, zaledwie 15 minut od centrum Seulu. Chanyeol zdał sobie dopiero sprawę z tego, jaką czuje więź z tym miejscem pomimo tego, że nie było go tu kilkanaście lat. Wiedział jednak że zostawił tu nieodwracalnie pewną część swojej duszy która zawsze będzie go tu ciągnęła, nawet podczas samego końca jego istnienia.
  Prochy wędrujące przez całe życie które i tak w końcu zginą wśród pędzącego czasu.
- Podoba Ci się?
  Odwrócił się w stronę Edwarda. Był to niezwykły człowiek któremu Chanyeol zawdzięczał naprawdę wiele. Gdyby nie on, nie wiedziałby jakim byłby w tej chwili człowiekiem. Byłby dla siebie obcy, zupełnie tak jakby patrzył na przejrzystą postać skrupulatnie rozmywającą się w rzeczywistości.
- Pięknie tu jest - uśmiechnął się słabo, zdobywając się póki co tylko na ten drobny gest.
  Elizabeth została w Los Angeles zmuszona do zajęcia się małym Freedym, synem swojej starszej siostry która musiała wrócić do Alicante, ponieważ Clave ogłosiło radę.
  Na zawsze zapadnie w jego pamięci jej zapłakana twarz oraz słowa "Ale zapamiętaj, że zawsze będziesz w naszym sercu, choćby świat próbował rozdzielić je na wszelkie sposoby."
- Jak zostałeś przywieziony do nas, pierwsze co powiedziała Twoja matka to to, że Twoje serce zawsze będzie w Seulu, choćby próbowała poruszyć wszystkie moce na tym świecie by tak nie było - powiedział cichym głosem Edward, dłonią dotykając pleców swojego przybranego syna.
  W tym momencie potężne drzwi wykonane z mahoniowego drewna które zdobiły pozłacane wzory wykute przez majestatyczne dłonie - otworzyły się, a w nich stanęła rodzina Byun.
  Chanyeol z widoczną wątpliwością malującą się w jego oczach chwycił torbę leżącą na ziemi. Strach ściskał żołądek pozbawiony jakichkolwiek skrupułów, czego nienawidził. Nienawidził być wobec niego obojętny kiedy płynął w jego żyłach.
  Stanął niepewnie przed kobietą z długimi, blond włosami związanymi w ciasny kok na czubku głowy. Miała śniadą cerę, duże oczy koloru płynnego złota w których widział nieopisaną troskę taką jak wtedy, gdy żegnał się z Elizabeth. Poczuł miłe ciepło jakby na moment cały strach zniknął, a on znalazł błogi odpoczynek. Nic nieznaczące słowa ciągle znajdowały pewnie miejsce w czasoprzestrzeni opływającej w szkarłatny płyn.
  Obok niej stał mężczyzna dużo wyższy od Edwarda, z włosami koloru srebrnego pyłu wiszącego na niebie. Oczy miał podobnego koloru co jego partnerka tylko ciemniejsze, jednak nie straciły swojego blasku. Trzymał na rękach drobną dziewczynkę mającą może góra z 6 lat - tak wnioskował po różowej sukience, białych skarpetkach oraz misiu, którego kurczowo trzymała w dłoni. Miała kręcone, złote włosy spięte w dwa kucyki ozdobione uroczymi, błękitnymi kokardkami. Miała oczy koloru szafiru, bezkresny ocean wzmagany silnymi szarpnięciami nadchodzącego sztormu.
  Przeniósł wzrok na chłopca zajmującego miejsce po prawej stronie kobiety.
  Był blondynem tak jak jego matka oraz siostra. Urodę zdecydowanie odziedziczył po matce - delikatne rysy twarzy sprawiały, że miało się wrażenie jakby patrzyło się na rzeźbę wykonaną przez Michała Anioła, kiedy przechodził stan największej udręki, by wykonać dzieło swojego życia. Oczy natomiast miał podobne do Chanyeola - ciemne, przeszywające go na wskroś kiedy lustrował go lodowatym spojrzeniem.
- Witaj, Chanyeol - kobieta pierwsza zabrała głos. Nie potrafił tego opisać ale wiedział, że ją polubi. - Nazywam się Dayeon, to mój mąż JunggiGo, nasza córeczka Nui - wskazała dłonią na dwójkę stojącą po jej lewej stronie. Chłopak zauważył na jej wskazującym palcu diamentowy pierścionek który przypominał mu te z bajek dla księżniczek, które książę dawał swojej księżniczce na zaręczyny. - A to mój syn, Baekhyun.
  Chłopak ponownie obdarzył go chłodnym spojrzeniem ciemnych oczu, w których widać było odwagę oraz zawziętość. Niespotykane wcześniej uczucie spłynęło na Chanyeola z nagłą siłą, jakby niesamowicie kruchy lód po którym stąpał zamienił się we wrzącą lawę piekieł, liżąc jego lodowate ciało ognistymi płomieniami żądzy.
- Myślę, że wszystko uzgodniliśmy już na radzie - odezwał się Edward, pocierając mocniej jego plecy. Wiedział że za moment zniknie z jego życia kolejna osoba, która pozostawi w jego sercu pusty ślad. Jakby było ono pokryta za małą liczbą pęknięć.
- Chyba tak - JunggiGo pogłaskał Nui po plecach, kiedy wtuliła się w zagłębienie jego szyi. Czy jest coś piękniejszego od dziecięcej niewinności, szczęścia które tworzy bariery tego świata?
  Zacisnął mocniej zęby czując ponownie to w swoich żyłach. Stawał się słaby, wszystko wypalało z niego to, co dobre. Jaskrawa poświata kontrastowała mocno z wyidealizowanym obrazem przyszłości, jakby chciała wygrać od razu przegraną walkę.
  Pamiętał tylko mocny uścisk oraz jedno słowo które zapadło my głęboko w pamięć - parabatai, kiedy patrzył w oszołomieniu jak Edward odjeżdża czarnym samochodem po żwirowej ścieżce zostawiając go samego.
  Jak małe dziecko w wesołym miasteczku, pomyślał.
- Zapraszamy, Chanyeol. Mam nadzieję że poczujesz się u nas swobodnie - Dayeon posłała mu kolejny kojący uśmiech. Ruszyła wraz ze swoim mężem oraz córką kamienną ścieżką prowadzącą do drzwi Instytutu, śmiejąc się wesoło.
  Stał z torbą w dłoni zanim doszedł do siebie. Czuł cały czas na swoim ciele palący wzrok Baekhyuna, czuł wyraźną nienawiść.
- Jesteś tylko zbędnym, nowym elementem w naszej rodzinie - wysyczał przez zaciśnięte zęby w jego stronę, oczami płonącymi jaskrawym żarem.
  Odwrócił się na pięcie i sztywnym krokiem wrócił do instytutu.
Layout by
Tyler